środa, 20 stycznia 2016

Księżyce Saturna

Dziś będzie króciutkie opowiadanie-wstępniak do pewnej nigdy nie wydanej gry planszowej.

Kiedy po raz pierwszy pomyślałeś o tym, że musisz stanąć na swoim, nie sądziłeś, że będzie to powierzchnia księżyca Saturna. Nie tak wyobrażali to sobie ludzie sto lat temu. Mars był szczytem ludzkich marzeń, każdy chciał tam mieć kolonię. Potem czerwona planeta spowszedniała, wreszcie znudziła się. Dziś jest ostatnim przystankiem na drodze za pas asteroidów - do krainy tysiąca księżyców, krążących wokół majestatycznych gigantów - Jowisza i Saturna. Byłeś zbyt młody, by móc uczestniczyć w zasiedlaniu Ganimedesa, Io, Kallisto i Europy. Siedząc w szkolnej ławce, musiałeś zadowolić się marzeniami o życiu pośród gwiazd.
Dziś, po latach pracy w TerraFormie i zdobyciu kontraktu na budowę kolonii przy najpiękniejszej ze słonecznych planet, jesteś gotów dołączyć do kosmicznego wyścigu. Podróż z Europy na Tytana, skąd wyruszysz na pogranicze eksploracji kosmosu, zajęła pół roku. Ziemia była wówczas doskonale widoczna - blada, niebieska kropka wśród o wiele jaśniejszych gwiazd i planet. Daleka o minuty świetlne, nieuchwytna niczym kiedyś wszystko, co poza Księżycem.
Tytan okazał się prężnym ośrodkiem handlu, nauki i inżynierii. Wielcy gracze kolonizacji nie zdążyli się tu jeszcze zainstalować. Miejsce pełne idealistów, ambitnych przedsiębiorców i ekscentryków, samodzielnie stawiających osiedla tam, gdzie nie postała nigdy ludzka noga. Taki stan rzeczy nie utrzyma się zbyt długo. Zwycięzca tej ekonomicznej wojny może być tylko jeden. Oby udało się wykonać kontrakt zanim przebudzi się TerraForma…
Czerwony patrzył jak wędrujący po niebie ognik rośnie, stając się jaśniejszy od dalekich gwiazd, potem od księżyców, wreszcie jaśniejszy od Słońca. Zbliżał się do powierzchni opadając pionowo. Szybko, lecz zwalniając z każdą sekundą, tak że lądowanie zdawało się przeciągać w nieszkończoność. Gdy ognik był już nisko nad horyzontem, ledwie tlący się, na tle wschodzącego Saturna można było określić kształt reszty obiektu, a na jego podstawie wywnioskować funkcję - tak, to była sonda klienta. Osiadła lekko, niewyczuwalnie dla kolonizatora. Patrzył teraz, jak uginają się pod nią nogi, korpus odsłania od spodu niewielkie gąsienice, a z góry wysuwa baterię przyrządów optycznych. W końcu zwolnieniu ulegają ostatnie zaczepy i kompozytowy karapaks uwolnił robota, który podjechał do czerwonego i skalibrował na jego hełmie przyrządy.
Na HUDzie kolonisty ukazał się komunikat o przychodzącej rozmowie. Wiedząc czego się spodziewać, otworzył kanał. Jego oczom ukazała się kobieta o wyglądzie pani prawnik, zapewne niewiele mylącym.
- Witam. Jestem Edna Chen. Jestem przedstawicielem akcjonariuszy naszego projektu. Mam przygotować raport na temat postępów w pracach. To jest TOBI - w tym momencie robot wysunął spod powłoki manipulator i pomachał nim do Czerwonego - będzie przygotowywał dokumentację.
Czerwony przywitał się i od razu przystąpił do prezentowania. Miał jeszcze pełno roboty tego dnia - trzeba było ściągnąć z orbity kontener z polimerami, sprawdzić odczyty sejsmografu po ostatnich punkcjach rdzenia, przejrzeć oferty projektów pod kątem instalacji mieszkalnych…
Zaczęli od stacji OrbiTrack’u. TOBI wjechał do środka, podłączył się do sieci, a Chen komentowała. Musiała być gdzieś niedaleko, bo w ogóle nie było opóźnienia - pewnie na Tytanie. Wycieczki do nowych księżyców uchodziły za ryzykowne, czego nie można było powiedzieć o idiotoodpornych terminalach i parkach ziemskich Tytana.
- W tej chwili mamy na orbicie kilka obiektów, głównie badających anomalie grawitacyjne nad depresją w południowej części globu. Planuję powiększyć flotę o obiekty wojskowe: działa dalekiego zasięgu i replikatory nanomyśliwców…
- Naturalnie żeby zestrzeliwać nadlatujące asteroidy… - przerwała Chen
- Naturalnie - zgodził się Czerwony, próbując sobie przypomnieć kiedy ostatnio przeczytał w SaturnHubie o jakiejś spadającej asteroidzie. Nie potrafił.
Następnie wziął TOBI-ego do transportera i pojechali obejrzeć nowo budowane osiedle, jadąc drogą pod dominującym nad nieboskłonem Saturnem. Lustrzane kopuły były widoczne z daleka.
- Wszystkie komponenty buduję przy pomocy SI na orbicie, gdzie jeden robot potrafi przenosić całe kondygnacje. Kiedy są gotowe zwyczajnie lądują tam, gdzie mają stanąć. Dzięki modułowej konstrukcji na powierzchni pozostaje niewiele do roboty.
Pani Chen odpowiadała potakiwaniem. Czy z zaciekawieniem? Czerwony nie był pewien. Była pierwszą osobą, którą widział od dwóch miesięcy, a wcześniej też nie było ich zbyt wiele. Można się oduczyć czytania ludzkich emocji.
TOBI objechał jeszcze kilka innych instalacji - sieć bunkrów rozciągająca się między kilkoma osiedlami, powstałe już jakiś czas temu budynki Centrum Augmentacji, a także mniej ciekawe, lecz o wiele bardziej niezbędne konstrukcje.
Wreszcie nadszedł koniec wizyty. TOBI zbliżył się do karapaksu zostawionego na lądowisku. Nagle obrócił się w miejscu.
- Zapomniałam o czymś - odezwała się przedstawicielka klientów -  Sejsmograf! Ależ ze mnie gapa…
Kolonista żałował teraz swoich zaległości w empatii, bo nie potrafił odczytać co wyraża twarz Edny Chen. Zakłopotanie? Złość, że nie przypomniał jej o czymś tak oczywistym? Podejrzenie, że coś ukrywa? Kiedy otworzył usta, by coś powiedzieć, nie wiedząc nawet jak zacząć, Edna uprzedziła go.
- A zresztą, nieważne. To jest pod powierzchnią, nie? Pewnie i tak nie będę tam miała zasięgu. Bądź tak dobry i prześlij te raporty przez S-Huba.
Robot znów się odwrócił, podłączył się do konstrukcji lądownika, pomachał na pożegnanie manipulatorem i wzbił się w powietrze, ku Saturnowi w zenicie.

O wiele spokojniejszy niż przed chwilą, Czerwony wszedł do kompleksu naukowego i zjechał windą na najniższe piętro. Podszedł do sejsmografu i spojrzał na wykresy, następnie na holograficzny pulpit. Dźgnął palcem przycisk podpisany “SYRENA ALARMOWA - ręczny wyłącznik”. Nagle całe pomieszczenie wypełniło czerwone światło tańczące po ścianach, suficie i podłodze, a rzadkie powietrze rozbrzmiało przeraźliwym, nienaturalnym wyciem. Dźgnął przycisk powtórnie i wszystko się uspokoiło. Sprawdził tylko jeszcze, czy dodatkowe klimatyzatory które sprowadził z Ziemi działają jak należy. Miały się nie przegrzewać nawet w piekle… Upewniwszy się, że wszystkie działają w granicach normy, całkiem dosłownie, wrócił do windy. Jadąc w górę, gapiąc się na uciekające w dół pokłady skał powtarzał sobie jak mantrę: “Grunt to nie przejmować się na zapas. Grunt to nie przejmować się na zapas. Grunt to nie przejmować się na zapas…”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz